Krzysztof Śliwka
 << 1   2   3  4  >>
GWAŁTOWNOŚĆ ŻYWIOŁÓW
„Budda Show”. A wracając do zina. Rzecz jasna, szybko znudziłem się jego redagowaniem, bowiem na niezależnym rynku pojawił się „PÜF PUF”, który do tej pory godnie kontynuuje idee „Zlewu”. Jego twórcą jest mój stary, serdeczny kumpel z Chorzowa – Mario Piecha.

R.R.: Tak, Mario HKS. Pamiętam go, jak popierdalał w koszulce RAMONES. Konrad Góra z Zuzanną Ogorzewską i Jackiem Żebrowskim robią zina „Papier w Dole”, jeszcze go nie widziałem. Patrz, trzeci obieg nadal funkcjonuje, niby nie ma drugiego, a jest trzeci. W tym systemie, gdzie uzależnia się wydawanie prasy od reklam, zysków z wpływów albo dotacji ministerialnych czy innych, trudno o wolność słowa. A to nie można obrazić Prezydenta, a to hierarchia kościelna, a to jakiś Michnik czy Rydzyk. Chyba tylko ziny są ostoją wolności słowa.

K.Ś.: Swego czasu świetnego art zina robił Patison z Zabrza, Wojtek Koronkiewicz z Białegostoku i Cypek Skała ze Świdnicy. To było pospolite ruszenie. Dzieliliśmy się tym, co wtedy było dla nas najistotniejsze i stało w kontrze do kultury konsumpcyjnej czy masowej. Nikt nam niczego nie dyktował, nie nakazywał. To była czysta inicjatywa oddolna.

R.R.: Przypomniał mi się „Prosiacek”. Ale koniec sentymentów! Czy nie sądzisz, że tandetna popkultura, która opanowała świat, rozmydla twórczość poetycką, że (pomijając tych, którzy świadomie grają na module popkulturowym) mentalność poetycka, która, moim zdaniem, powinna być silna, stabilna i niezależna, u młodszych pokoleń staje się po prostu słaba?

K.Ś.: Twoje pytanie uświadomiło mi, jak mało wiem o poetyckich debiutach ostatniej dekady. Zatrzymałem się na rocznikach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Potem jakoś naturalnie poczułem przesyt poezją i spotkaniami z coraz bardziej zblazowanymi poetami. Coś się bezpowrotnie wypaliło. Oczywiście, nie chcę generalizować, zdarzają się wyjątki. Ty do nich należysz. Bez wazeliny, brother.

R.R.: Mnie też to już mało obchodzi. Staram się tych młodszych trochę wesprzeć, możliwości mam prawie żadne. Ale podnieść na duchu umiem. Wiesz, ja już powiedziałem, co miałem powiedzieć i schodzę ze sceny. Popatrz na tych poetów, którzy wydają np. trzydzieści książek z wierszami, z czego dwie, trzy są kanoniczne. Taki upór, że do końca życia. Teraz czuję się wolny. Co do wyjątków: Konrad Góra.

K.Ś.: Trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny. Życie to nie tylko pierdolone wierszyki. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, to niech sobie preparuje te sztuczne, papierowe byty, niech cierpi za miliony, niech trwa w przeświadczeniu o zbawczym znaczeniu literatury, i ja mu życzę powodzenia.
Konrad to zupełnie wyjątkowa postać. Tacy jak on nie muszą kurczowo trzymać się poezji, bo oni potrafią w życiu robić inne, bardziej pożyteczne i przydatne rzeczy, na przykład wino figowe.

R.R.: Oj, wino figowe, jasne, ale rabarbarowe! Chciałbyś osiągnąć stan oświecenia jak Budda? Bo ten wiersz o tych kwasach jest powalający. „Budda show”.

K.Ś.: Nie jestem buddystą. Oświecenie to stan umysłu, to wyjście poza ramy intelektu. W chrześcijaństwie taka przemiana nazywa się soteria, czyli zbawienie. Zbawienie poprzez miłość i miłosierdzie. Zwał jak zwał. Niewątpliwie bliższa mojej osobowości jest postawa tricksterów, jurodiwych czy szalonych mnichów, takich jak Ryokan zwany Wielkim Głupcem czy też Ikkyu Sojun, który włóczył się po burdelach i chlał do nieprzytomności sake. Nie pojmuję do końca całej tej ascezy, umartwiania, świętojebliwości. Jest taki cudowny tekst Tadeusza Nowaka: „Chcę być pomylony, pomyleni mają w głowie słoneczko / Chcę być pomylony, pomyleni wiedzą gdzie jest Bóg / Pomyleni chodzą pełni snu / Pomyleni mają inne ptaki, inne ryby / Chcę być pomylony, pomyleni nie boją się ludzi / Chcę być pomylony, pomyleni nie dają się głaskać / Pomyleni to są świeccy święci / Pomyleni błogosławią chleb / Pomyleni chodzą, zanurzeni w wodzie / Pomyleni nie płaczą nad sobą / Pomyleni żyją poza sobą...” Znasz?

R.R.: Jestem pod wrażeniem. Taki wiersz w tym momencie, to jest coś. Dobra energia.

K.Ś.: Więc na dokładkę zapodam ci opowiastkę o słownym pojedynku pomiędzy wielkim mistrzem Czao-czou i jego uczniem Wen-jüanem. Wygrać miał ten, który utożsami się z czymś najniższym w skali ludzkich wartości. Dodam, że zakład szedł o ciastko. A było to tak: wielki mistrz powiedział, że jest osłem, na co jego uczeń odrzekł, że jest oślim tyłkiem. Więc ten pierwszy stwierdził, że jest oślim gównem. Długo nie musiał czekać na odpowiedź, bo usłyszał, że ten drugi jest robakiem w gównie. Mistrz, czując się zapędzony w kozi róg, zapytał: „A co robisz w tym gównie?” Wtedy jego uczeń rzekł ze spokojem „Spędzam w nim wakacje.” My również, póki co, garujemy na tymczasowych wakacjach. (rechot)

R.R.: Rozbawiłeś mnie do potęgi. Ale patrz takiego Sokratesa. Rozmawiał z
 << 1   2   3  4  >>
Krzysztof Śliwka
fot. Karol Krukowski


Niepogoda dla kangura - 1996
Gambit - 1998
Sztuka koncentracji - 2002
Dżajfa & Gibana 2008
Budda Show, 2013






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie