Krzysztof Śliwka
 << 1   2   3  4   5   6  >>
DO UTRATY TCHU (z Krzysztofem Śliwką rozmawia Jakub Winiarski)
jest miejsce na wszystko. Kwestia wieku to sprawa drugorzędna. Nie kumam tych ograniczeń, które co jakiś czas przytaczają przeróżni psychologowie ewolucyjni czy inni „znawcy tematu”, aby podkreślić, że tworzyć mogą tylko osoby przed trzydziestką, bez rodzin, bez dzieci, w samotności i uniesieniu, najlepiej z cierpiętniczą maską. Ble, ble, ble. To jakieś chore. Fuck off limits… Swego czasu razem z Filipem Zawadą umówiliśmy się na wywiad z Mariuszem Biedrzyckim, bratem Miłosza. Mieliśmy gadać o memetyce, a skończyło się na dyskusji czy możliwa jest twórczość po trzydziestce. Mariusz ewidentnie upierał się przy tym, że jak przekroczysz ów magiczny próg wiekowy, to można już tylko odgrzewać kotlety. Interesującą polemikę z autorem „Genetyki kultury” podejmują osoby, których twórczość wciąż ma się świetnie, jak chociażby Machej, Pióro czy Zadura. Zainteresowanych odsyłam do Studium nr 5 (19) 1999.

J.W.: Mówisz, że w poezji jest „miejsce na wszystko”, a jednak jakoś nie słychać o tych tomikach będących pochwałą życia małżeńskiego. Owszem, jest Podsiadło ze swoim Dawidkiem, ale on też już jak gdyby nieco osiadł. Czy autorowi poezji nie jest przypadkiem konieczny wręcz jakiś rodzaj dyskomfortu, niewygody życiowej? Albo, z drugiej strony, czy pewien rodzaj komfort nie bywa dla liryki zabójczy?

K.Ś.: Ależ skąd! Wręcz przeciwnie. Pewien stopień stabilizacji, wewnętrzny spokój, rodzina, dzieciaki robiące wszędobylską zadymę, to w niczym nie przeszkadza. Powiem więcej, przebywanie w życzliwym otoczeniu, w gronie kochających osób, jest totalnym motorem napędowym. Wszystko wokół tak buzuje, że czujesz się jak na rollercoasterze. A w poezji, jak wszędzie indziej, jest tylko jeden podział: dobre – złe. Niezależnie od wieku i stanu posiadania.

J.W.: A chciałbyś, Krzysiek, żeby Twój syn pisał?

K.Ś.: Chciałbym żeby był dobrym i szczęśliwym człowiekiem. Kwestia, czym w życiu będzie się zajmował, schodzi na drugi plan.

J.W.: Wiem, że przyjaźnisz się od lat z Jackiem Podsiadło. Co was łączy, a co dzieli w spojrzeniu na literaturę? Masz wrażenie, że uczycie się jakoś od siebie?

K.Ś.: Nasze postrzeganie rzeczywistości pokrywa się na wielu płaszczyznach. Od końca lat osiemdziesiątych zdążyliśmy poznać się jak łyse konie, od różnych stron, tych lepszych i gorszych. Włócząc się po Polsce, i nie tylko, przegadaliśmy nie jedną noc. Unikamy jednak rozmów o literaturze, bo to nudne i nie tak ważne jak sprawy codzienne, którym oddajemy się w całości, bez reszty. Tak myślę. Mówiąc krótko, nasza znajomość kumuluje się na poziomie prawdziwego życia. Gdyby było inaczej, z pewnością nie mielibyśmy o czym ze sobą rozmawiać, czego konsekwencją byłaby powierzchowność naszych relacji, albo jej zupełny brak. Czy czegoś się od siebie uczymy? Trudno mi wypowiadać się w imieniu Jacka. Dla mnie najważniejsza w tym, co robisz, jest bezkompromisowość i anarchia, no wiesz, takie beztroskie kroczenie po linie rozwieszonej nad przepaścią, granie na nosie, robienie min, podskakiwanie na jednej nodze, kiedy tylko ma się na to ochotę. Czuję ogromną radość wyczuwając podobne pulsacje u innych osób. Tak jest w przypadku Jacka, na przykład, kiedy czytam jego cudowne felietony o Pippi Langstrump.

J.W.: Za Tobą czas intensywnych, często długich podróży, czasem wręcz włóczęgi. Żałujesz, że obecnie to się – w pewnym konkretnym wymiarze i z pewnych konkretnych powodów – dla ciebie, przynajmniej na jakiś czas, skończyło?

K.Ś.: Niczego nie żałuję. Mam naturę włóczęgi. Teraz, póki co, podróżuję mentalnie, w głąb siebie. Nie znaczy to jednak, że siedzę na dupie i napawam się spokojem domowego ogniska. Pod koniec stycznia spędziłem kilka dni na Łemkowinie. Zbierałem materiały do książki o mojej Babuszce. Przy okazji poznałem wielu wspaniałych Łemków. Bo w podróży najważniejsi są ludzie, których spotykasz na swojej drodze, a nie kamienie czy mijane pejzaże. Teraz przede mną najdłuższa podróż, podróż w nieznane u boku mojego Syna. Już się nie mogę doczekać, kiedy razem zbudujemy karmnik, latawiec czy szałas nad rzeką w lesie. Że nie wspomnę o motocyklowym „on the road”, na przykład w głąb Rosji. Wybacz, trochę się rozmarzyłem.

J.W.: Nie ma sprawy, taki żywot pociąga od czasu do czasu chyba każdego. Pytanie: jak długo mógłbyś tak podróżować?

K.Ś.: Do utraty tchu.

J.W.: Łemkowie. Co Cię w nich zafascynowało do tego stopnia, że postanowiłeś pisać o nich, robić film? Czy Twoje zainteresowanie nimi ma coś wspólnego z tak zwanymi „korzeniami”, szukaniem własnej tożsamości, swojego miejsca na ziemi?

K.Ś: Moja Babuszka urodziła się na Łemkowinie, w Świerżowie Ruskiej, wsi po której zostały tylko przydrożne krzyże, kapliczki i niewielki cmentarz w środku lasu. W 1938 roku było tam 66 gospodarstw, mieszkało w niej około pięciuset Łemków. Wśród nich byli kowale, stolarze, krawcy,
 << 1   2   3  4   5   6  >>
Krzysztof Śliwka
fot. Karol Krukowski


Niepogoda dla kangura - 1996
Gambit - 1998
Sztuka koncentracji - 2002
Dżajfa & Gibana 2008
Budda Show, 2013






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie