Krzysztof Śliwka
 << 1   2   3   4   5  6  >>
DO UTRATY TCHU (z Krzysztofem Śliwką rozmawia Jakub Winiarski)
dworcowych ławkach. Chociaż do zakumania, jak się pisze scenariusze nie potrzeba aż dwóch lat (wystarczy kilka godzin, aby wyklarować zainteresowanej osobie pewne schematy i konstrukcje budowy scenariusza), to jednak najważniejsze były spotkania z wykładowcami, niejednokrotnie w cztery oczy, przy butelce dobrego alkoholu. Że wspomnę o Glińskim, Bajonie czy Szulkinie. Z tych bezpośrednich kontaktów czerpałem najwięcej. Co do drugiej części twojego pytania, skłonności reżyserskich nie mam. Wiem, jaka to ciężka harówa. Wolę pochylać się nad klawiaturą i w spokoju wymyślać historie. To przychodzi mi o wiele łatwiej.

J.W.: Czy dostrzegasz zapóźnienie polskiej kultury, jej wtórność, drugorzędność wobec innych kultur europejskich, czy światowych i czy – jeśli to dostrzegasz – miałbyś jakiś pomysł, jak można tę sytuację zmienić, na czym oprzeć się w walce o wysoki status kultury własnej?

K.Ś.: Jakie zapóźnienie? Raczej nie musimy mieć kompleksów. Nie jesteśmy ani lepsi, ani gorsi od innych. Wystarczy rozejrzeć się dookoła. Oczywiście, są okresy, w których następuje jakaś niewytłumaczalna stagnacja, na przykład obecna sytuacja polskiej kinematografii, że posłużę się słynnym monologiem inżyniera Mamonia z „Rejsu”: „W filmie polskim, proszę pana, to jest tak: nuda… Nic się nie dzieje, proszę pana. Nic. Dialogi nie dobre… Bardzo nie dobre dialogi są. Proszę pana… Yyyy… W ogóle brak akcji jest. Nic się nie dzieje.” Ale nie ma co rozpaczać. Pojawiło się na horyzoncie wielu młodych, obiecujących reżyserów. Wszystko przed nimi. Uzbrójmy się więc w cierpliwość i czekajmy. Coś się w końcu musi ruszyć.

J.W.: A w literaturze? Myślisz, że w literaturze jest obecnie dobrze?

K.Ś.: Ciężko wyrokować. Nie mogę być obiektywny w ocenie obecnej sytuacji w literaturze, bo musiałbym mówić tylko o bliskich znajomych, a to już zakrawa na kumoterstwo (śmiech).

J.W.: A gdybyś miał swoim znajomym z zagranicy polecić coś z polskiej literatury, co Twoim zdaniem jest ważne, wartościowe i trzyma poziom światowy, co byś polecił?

K.Ś.: Przyparłeś mnie do muru. Czuję się zakłopotany, bo jest wiele osób, które zasługują na światowy rozgłos. Nie będę zapewne oryginalny w moim wartościowaniu i wymienię tylko kilka nazwisk: Huelle, Stasiuk, Tokarczuk, Podsiadło, Rudnicki, Wilk. A spoza kręgu literackiego: Leszek Kołakowski.

J.W.: Od niedawna współredagujesz „Helikopter”, pismo, którego podtytuł w pierwszej odsłonie brzmiał „pismo artystyczno-wędkarskie”. Jak to się stało, że stałeś się redaktorem i czemu tak niezwykły charakter ma „Helikopter”, jak gdyby programowo uciekający od tak zwanej czystej literatury?

K.Ś.: Od początku 2007 roku pracuję we wrocławskim Ośrodku Postaw Twórczych. Zostałem wciągnięty w końcową realizację projektu „Niewidzialna mapa Wrocławia”. Teraz, kiedy opadł pył i książka żyje własnym życiem, zająłem się redagowaniem „Helikoptera”. Nie jest to z założenia pismo literackie, to raczej artzin otwarty na wszelkie formy działalności artystycznej. Przy okazji chcemy w nim promować OPT, bo to miejsce o niepowtarzalnym klimacie. Pracuje z nami Filip Zawada, o którym nie muszę chyba nic mówić. Ma tam próby „Robotobibok”, którego cześć składu działa na różnych płaszczyznach w OPT, na przykład przy organizowaniu koncertów. Sumując: wrze tam, jak w tyglu.

J.W.: I widzisz siebie na dłużej w tym tyglu? Fascynuje Cię ta redaktorska robota?

K.Ś.: W tym tyglu ciągle coś się zmienia. W sumie nie jestem przyspawany do żadnego stołka. Jeżeli ktoś kiedyś przyjdzie i powie: temu panu dziękujemy, to zajmę się czymś innym. Pracę redaktorską traktuję jak każdą inną. Robię swoje tak, żeby potem się tego nie wstydzić.

J.W.: W „Po debiucie. Dzienniku krytyka” sporo miejsca poświęca Ci Karol Maliszewski, w którego oczach jesteś niemal ikoną współczesnego poety, a na pewno wzorcem buntowniczej postawy poetyckiej, godnym szklanej gabloty w Sevres. Jak czujesz się z taką „gębą”? Podoba ci się ten wizerunek jadącego po bandzie poety przeklętego? I jak to się ma do ciebie teraźniejszego, ciebie, trzeba tak chyba powiedzieć, ustatkowanego?

K.Ś.: Fajnie mi z tą „gębą” (śmiech). A tak poważnie, to bez znaczenia, kto co o mnie mówi, jak mnie szufladkuje. Z Karolem łączy mnie zażyła znajomość, stąd może jego ciepłe podejście do mojej osoby, a jak się okazuje, i pisaniny. Uwielbiam jego żarliwość, jego oddanie literaturze. To takie bebechowate, mięsiste, a jednocześnie uczciwe. Znasz mnie, więc wiesz jak jest naprawdę. Może jestem takim jurodiwym polskiej poezji (śmiech), kimś kto nie płynie z głównym nurtem i ma gdzieś wszelkie układziki. Nie potrafiłbym dawać dupy po to, aby za wszelką cenę udowodnić, że jestem kimś lepszym od innych. To wbrew mojej osobowości, trochę szalonej,
 << 1   2   3   4   5  6  >>
Krzysztof Śliwka
fot. Karol Krukowski


Niepogoda dla kangura - 1996
Gambit - 1998
Sztuka koncentracji - 2002
Dżajfa & Gibana 2008
Budda Show, 2013






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie