Robert Rybicki
Recenzja z Cegły. Płaczek.
Debiut skóry



Pierwsze wrażenie: facet (młody) nawrzucał do wierszy mnóstwo tropów poetyckich o proweniencji awangardowej i postawangardowej, wszystko oczywiście spontanicznie; do tego wiele słów przejęzyczonych. Cała ta poetyka jest jak logoreiczny ciąg, jak jakaś językowa lawina nie do powstrzymania; wydawać by się mogło, że autor, Michał Płaczek, bredzi jak porąbany.

Oczywiście, cała ta zupa z figur stylistycznych (od metafory przez inwersje po echolalie), ta breja, jest metodą, to znaczy próbą ustabilizowania (skodyfikowania?) metody; inaczej: zapisem poetyckiej niecierpliwości, pospiechu... wiersza. Jest to zarazem pośpiech młodości (pośpiech wiersza wynika z pośpiechu młodości?), ale też pospiech sugerujący psychotyczność autora. Książkę bowiem otrzymałem do ręki w sierpniu 2008, niektóre z wierszy pochodzą z kwietnia 2008. Trudno w tym wypadku dociekać jakiejkolwiek dojrzałości „rymotwórczej”, poezją rządzi nadmiar przeplatający się z nieporządkiem, ale ten nadmiar i nieporządek podlegają, wpasowują się w jednię, cykl przeplatających się wierszy o odmiennych nieco poetykach, mniej lub bardziej nowoczesnych. Samplowanie? Niekoniecznie.

Tematycznie (a na co Ci temat?) to się kręci wokół prywatnego życia: trochę tu geizmu (a czemu nie geizm? W całym gender i geizm się zmieści!), postholocaustowe rozważania i lęki, rozważania o ciele, Nim, a wszystko okraszone scenkami rodzajowymi. Smaczki życia, perypetie organizmu, przesiane przez rozklekotaną machinę języka, najpełniej odnajdują się w nieraz cennych neologizmach, takich jak (że wymienić pierwsze z brzegu): znawiązku, mięśliwość, baldziada, krwiogi, cierbie, nabłoni; tak można by do końca książki. Wydaje się to być przewrotną kontynuacją myślenia językowego rodem z "Namopanik" Wata, "Słopiewni" Tuwima, czy też "Nibytu" Tekielego. Z drugiej strony mocno jest zaakcentowane dekonstruktywistyczne myślenie o języku. Ale też tom sprawia wrażenie, jakby nie był wynikiem podjęcia konkretnej decyzji, co do wyboru poetyk; choć, tak mi się to widzi, droga idzie w kierunku synkretyzmu sensu stricte (gatunkowego, filozoficznego, etc.).

Czy zatem pozostaje Płaczkowi jedna z dwóch dróg: wybrać, sprecyzować którąś z opcji, by nieco oczyścić poetykę, albo iść drogą łączenia wszystkich stylów, stworzenia stylistycznej zawieruchy, powiedzmy, coś pomiędzy E.E. Cummingsem a Andrzejem Sosnowskim, taka przestrzeń między zbiorami A i B? I to byłby wtedy Płaczek niekoniecznie oswajalny, ale bardziej prężny i męski w doborze środków wyrazu.

Nie będziemy się zajmować podmiotem, czasem ani światem przedstawionym. Po prostu czekam na wydanie drugie, poprawione, na przykład za rok.

Pozdrawiam.





Robert Rybicki



Michał Płaczek: Opór skóry. Wyd. SDK, Warszawa 2008.
Deszczowy dzień w Krakowie.
fot. Dirk Skiba


"Motta robali", Mikołów 2005.
"Stos gitar", Warszawa 2009.
"Gram, mózgu", Poznań 2010.
"masakra kalaczakra", Poznań 2011
"Dar Meneli", Stronie Śl. 2017


W marcu 2024 wychodzi nówka: "kotlet frazy" w Wydawnictwie Wielkopolskiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu.

Autorem zdjęć kotletów jest Łukasz Jaśkiewicz.


http://miloszbiedr... - blog poety osobnego z Krakowa, MLB

https://stonerpols... - strona poetów/ek freaków, pozytywnie nakręcona strona z literatura i nie tylko

https://www.youtub... - tu macie Sonic Youth "Anagrama", który to lubiliśmy sobie odsłuchiwać z MLB


Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie