Maciej Melecki
PNĄCY SIĘ SPAD
Widłowy wózek świtu, lepsze to niż nic, nic lepsze
Niż coś. Bawimy się w dom, lecz dom nie bawi się z nikim
– jego kubatura przestronna jak otwarta kabura,
Siedzimy w nim jak w menażce, czyścimy jego owalny kąt. Dom
To twój naziemny, czteropiętrowy schron. Byłbyś skłonny jeszcze coś
Przydać temu obrazkowi? Żeliwne wałki wrażeń, wydrążony w
Nich tunel, wywiercone u góry otwory – grasz na nich
Jak na piszczałce, suchy dźwięk przeszywa niczym lód
Obnażone dziąsła. Saszetka oddechu. Ucho karnisza. Wtrysk
Ropnej jawy. Przedmioty są wciąż zamienne, nadal udają rzeczy.
Strych nagle otwarty jak porcelanowy kapsel, natychmiast
Ulatuje z niego musujący kurz. Wszystko na nim zdaje się
Nietknięte, konieczne dla dalszej grzybni wspomnień, które
Wciąż nas wyprzedzają, są na każdym czubku palca, unerwiają
Niechybny mat, i syczą jak saletra oka. Pionowe korytarze niczym
Awaryjne wyjścia ekspediują każdą chwilową rację, i tylko nimi
Możemy jeszcze chodzić, żłobić ich puls, nieustrzeleni przez łypiący
Odważnik czyjeś uwagi. Zaciekli i zaciekawieni – na tym cyplu
Pustynnych pór, jesteśmy zdjęci ramieniem niejednej fazy
Nocnego bólu, skowytu stołu, kłapań podłogi. Zjeżony spad.
Niż coś. Bawimy się w dom, lecz dom nie bawi się z nikim
– jego kubatura przestronna jak otwarta kabura,
Siedzimy w nim jak w menażce, czyścimy jego owalny kąt. Dom
To twój naziemny, czteropiętrowy schron. Byłbyś skłonny jeszcze coś
Przydać temu obrazkowi? Żeliwne wałki wrażeń, wydrążony w
Nich tunel, wywiercone u góry otwory – grasz na nich
Jak na piszczałce, suchy dźwięk przeszywa niczym lód
Obnażone dziąsła. Saszetka oddechu. Ucho karnisza. Wtrysk
Ropnej jawy. Przedmioty są wciąż zamienne, nadal udają rzeczy.
Strych nagle otwarty jak porcelanowy kapsel, natychmiast
Ulatuje z niego musujący kurz. Wszystko na nim zdaje się
Nietknięte, konieczne dla dalszej grzybni wspomnień, które
Wciąż nas wyprzedzają, są na każdym czubku palca, unerwiają
Niechybny mat, i syczą jak saletra oka. Pionowe korytarze niczym
Awaryjne wyjścia ekspediują każdą chwilową rację, i tylko nimi
Możemy jeszcze chodzić, żłobić ich puls, nieustrzeleni przez łypiący
Odważnik czyjeś uwagi. Zaciekli i zaciekawieni – na tym cyplu
Pustynnych pór, jesteśmy zdjęci ramieniem niejednej fazy
Nocnego bólu, skowytu stołu, kłapań podłogi. Zjeżony spad.
♦ MAŹ
Maciej Melecki
fot.
fot.
Bermudzkie historie
Maciej Melecki, Zawsze wszędzie indziej (Wybór wierszy 1995-2005), wyd. Portret, Olsztyn, 2008
Maciej Melecki, Przester, wyd. WBPiCK, Poznań, 2009
Pola toku (WBPiCAK, Poznań, 2013