Robert Król
Chorągiewki, wdowy, bękarty
Kajakami, balonem, może być też wpław.
Śnią się rzeczy. Ważne, że podróżujecie
razem ze sprzętami. Lepszy byłby tylko
rower albo łódź bez dachu, która potrafi

się zbierać, wpisywać kadłub w zakręty,
jak kopnięta szyszka i orzech bez środka.
Po to rano wstajecie. A życie kładzie cień
tuż przy łóżku, na dywanie. Zaraz potem

otwieracie okna, żeby nawigować, żeby
przesuwać wzrokiem i nakładać te cienie
na powierzchnie brył. Trzeba się uzbrajać
w odpowiednie modele, w puste kwadraty

i dokumentacje plansz z rzutami domków.
A groty strzałek wymierzone w okrągłe,
zamieszkane pokoje. Kuchnie bez mebli.
Bo posiłki z zewnątrz. Na białym papierze,

plastikiem. Na każdym piętrze wiatrołap,
który mógłby znaczyć to samo, co korytarz
przy otwartych drzwiach. Ta część obiektu
należy wyłącznie do zniszczonych materii

bez oparć i nóg. Jest zatem świat normalny
i ten, do którego przyjeżdża się w bólu,
we czwartki, we mgle. A dywan z cieniami
wjeżdża pod stół. Klucze wydają dźwięki.

Wtedy zaczynają trzaskać szafki wiszące,
stojące i bez osiek, ale bardzo symetryczne,
wpuszczone we wnęki, powstawiane w kąt.
Nic nie koliduje. Śmierć przemyca telefon,

i odbiera w progu. To znudzony Litwin.
Mówi, że w piwnicy woda zbierze plon.
Poznał kod do windy i zaraz podjedzie.
Można go zobaczyć w sklepie z antykami.
fot. Wiktoria Dalach
fot.


Polka, Kraków 2018
O wchodzeniu w ogień, Poznań 2014
Czternastki, Poznań 2010
Lida, Tychy 2004




robertkrol.art.pl
robertkrol.art.pl/polka


Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie