Michał Kobyliński
Świat gila gillinga - Artur Telwikas
Właśnie leży przede mną tom Michała Kobylińskiego zatytułowany
"gil gilling". Już sam tytuł wydaje się komplikować pewne relacje między autorem, jego wewnątrzwierszowym wyobrażeniem i tekstową emanacją (podmiotem lirycznym). Jaki jest świat gila gillinga? Czy to świat, do którego zmierza autobus linii "A", gdzie mówi się krótkimi wersami? Czy wielkomiejszczyzna poety outsidera w prochowcu, z wódką, kondomami i kilkoma innymi wytartymi rekwizytami? Świat gila gillinga to świat tekstu - banał. Gil gilling jako twór tekstowy najlepiej w tekście się czuje - kolejny banał. Ale za każdym razem, kiedy sprowadzamy go na łono świata rzeczywistego, musimy o tym pamiętać. Nie zgadzam się jednak z uwagą, iż mamy do czynienia z poezją autoteliczną. Wręcz przeciwnie. Upatruję w niej tworu jak najbardziej heterotelicznego.

Zielona okładka z koślawymi, "wypikselowanymi" literami, pełniącymi także - wewnątrz tomu - rolę ilustracji nasuwa skojarzenia z tzw. poezją konkretną. Zresztą, z perspektywy neoklasycyzmu tom ten mógłby ujść za rzecz napisaną w duchu szeroko rozumianej awangardy. Ale - i to jest niezwykłe - awangardy z uchwytną nutką nostalgii. Być może winę za to ponosi sama awangarda, której bez zbędnych ceregieli można śpiewać "sto lat". Być może to zasługa Kobylińskiego, który - wbrew pozorom - nie jest poetą efekciarstwa i literackiego zgrywu.

innego miasta nie będzie

Świat tekstowy gila gillinga to przestrzeń miejska pozbawiona złudzeń, rejony skrzyżowania "świętego ducha i dzierżyńskiego", przełom nieistotnej tradycji i nieistotnej nowoczesności. Miasto jest dobre, bo jest. Brama jest dobra, bo można ukryć się w niej przed deszczem. W związku z tym sny o bramie są piękne. Metro jest dobre, bo można w nim poprawić makijaż. Knajpy są dobre, bo można w nich się upić. Fragmentaryczność układu, czy raczej jego "ścinkowość" zdaje się nie przeszkadzać. Ścinki, nie mające pretensji do całościowego istnienia, można układać dowolnie. Dla powstającego obrazu nie ma to kompletnie żadnego znaczenia. Tu rządzą wewnętrzne tautologie, arabeski powtórzeń, rytmy parodiujące rytm. Częste korzystanie ze zjawiska wieloznaczności wyrazów jest przejawem jednej z zasad poetyki tego świata. Myślę o zasadzie daleko posuniętej językowej oszczędności. Polisemia przejmuje częściowo funkcję klasycznej metafory. A jeśli pojawia się w obrębie przerzutni, dodatkowo przydaje intensywności niewielkiej przestrzeni wiersza, co jeszcze bardziej pogłębia uczucie fragmentaryczności.

nie było nas kiedy zbudowano dom

To, że gil gilling pewnie porusza się w obrębie tego świata, wcale nie znaczy, że czuje się w nim bezpiecznie i że go - tym samym - akceptuje. Jest raczej przechodniem, który dokonuje prób oswajania absurdu, stanowiącego najbardziej żywotną tkankę miejskości i tuziemszczyzny. Nie kwestionując samego mechanizmu i tylko czasami na niego utyskując, gil gilling stara się dopasować, ugnieść się w resztkach formy, gdzie jeszcze absurd, zdaje się w wyniku zwykłego niedopatrzenia, nie zmienił relacji międzyludzkich w groteskowe strzępy atawizmów. Odpowiedzią na absurd bywa absurd. Na granicy zmagania się tych dwóch absurdów (zastanego - polis i generowanego - civis) rodzi się sytuacja, którą z pełnym przekonaniem można nazwać sytuacją liryczną. Ów liryzm z odcieniem nostalgii, smutku i rezygnacji, obecny w całym tomie, w ostatnim jego akordzie ("oddział") przybiera ton cichej rozpaczy - to antycypacja procesu wysiedlenia bez zgody najemcy. To uświadomienie sobie - w tych granicach - nieredukowalności absurdu.

nie chciał być jezusem ani żadnym winetou

Tekstowa osobowość gila gillinga wydaje się był łatwo uchwytna. Nie powinno to nas dziwić. Mamy bowiem do czynienia - o czym świadczy tytuł - z poetycką biografią. Jesteśmy w stanie - w miarę jednoznacznie - ustalić jego główne rysy charakterologiczne. A ustalanie to może być przeprowadzane z wielu perspektyw. Ponad połowa wierszy pisana jest z pozycji "ja" lirycznego. Widzimy tu gila w działaniu, niemal zawsze w towarzystwie najczęściej dość enigmatycznie zarysowanych postaci: "asfaltowe niebo" (napotkany), "dokument" (siostra, ten pod oknem), "balladka pieska o pchłach i mendach" (kobieta w żółtej spódniczce), "Hair" (Karol), "To nie ja" (psychiatra), "trzydzieści dziewięć i dziewięć" [Mikołaj (św)], "synowie są po to by za pierwsze zarobione pieniądze zaprosić ojca na obiad" (syn), "A" ("gość który stał za nami"). Te eteryczne obecności z jednej strony odpowiadają
fragmentaryczności przestrzeni, o której już wspominaliśmy, z drugiej zaś, paradoksalnie, ukazują gila gillinga w aurze samotności. Nie jest to samotność z wyboru. To samotność dopadająca nas z wiekiem, ukrywająca się na obrzeżach pędzącego świata. Z samotnością wiąże się stan pewnego wyobcowania, widoczny najbardziej w wierszach pisanych z perspektywy trzeciej osoby. Gdzieniegdzie tylko pojawia się liryczne "my" i wtedy - mamy przynajmniej takie wrażenie - dotykamy tych elementów konstrukcji psychicznej gillinga, które pragnie on przed nami za wszelką cenę ukryć. Dotykamy wrażliwości i głęboko zakorzenionych stanów emocjonalnych powszechnie kojarzonych z miłością. Gil gilling bowiem jest antybohaterem, zarówno z perspektywy tradycji literackiej, jak i szeroko rozumianej popkultury.

"gil gilling" Michała Kobylińskiego jest tomem literacko nierównym. Obok wierszy dobrych pojawiają się słabsze ("spóźniony", "zielono"). Tym niemniej całość dojrzała i przejmująca.
Michał Kobyliński
fot. Iza Smolarek


oprac. graf. Piotr Młodożeniec






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie