Krzysztof Śliwka
Let’s get lost

Nie da się ukryć, panowie, niedołężniejemy jak wyrzucone
Na brzeg foki albo radzieccy kosmonauci
Po zbyt długim przebywaniu na orbitalnej stacji Mir.

Rośnie nam ciśnienie i spada współczynnik empatii. Już
Dopada nas zadyszka i ścina lepki pot. (Tylko patrzeć
Jak zaczną ustępować nam miejsca w tramwaju

Albo zapakują w urnę „Dzieł zebranych”, bo czymś przecież
Trzeba połechtać naszą próżność.) A miał być
Niekończący się festiwal radości: mieliśmy bujać się

W hamakach, leżeć palnikiem do góry i ćmić podrasowane
Cygarety, podczas gdy inni wypruwać będą sobie flaki
Na porannej zmianie albo wytrzeszczać gały

Od ciągłego łypania w monitor. Wszystko
To mrzonki: odech równa się z oddechem,
Oko węszy szczegóły. Od czegoś przecież

Trzeba zacząć, nie? Weźmy na ten przykład
My Funny Valentine, nieśmiertelny temat
Rodgersa i Harta nagrany przez Cheta Bakera

W 1952 roku z kwartetem Gerry Mulligana.
Dźwięki rozpełzają się po kątach. Srebrny pył
Sypie się ze srebrnej trąbki, choć Chet od kilkunastu lat

Gryzie ziemię po tym jak wyskoczył (lub ktoś go wypchnął)
Z okna amsterdamskiego Prins Henrik Hotel.
Wystukujemy palcami rytm, dopijamy resztki ciepłej wódki i

Przez moment liczą się tylko te wibracje, ta przeźroczystość,
Ten zgiełk. Potem przerzutka na saneczki, zaspy i
Problemy z załapaniem pionu: stałe elementy woltyżerki:

Dżajfa & gibana: subtelny melanż na granicy rozkładu
I fascynujących halucynacji. I niech tak już będzie.
Życie pruje się jak rozciągnięty sweter i nie przylega

Do ciała jakbyśmy tego chcieli. Chociaż może się mylę,
Bo co z tymi, którzy chcąc ukryć tłuszczowe obwarzanki
Wciągają brzuch i nadymają się jak pawiany?

Co z tymi, którzy farbują się na blond albo wyrywają pęsetą
Siwe włosy licząc na jędrne pośladki jędrnych małolat?
Jak przejść obojętnie obok czterdziestoletnich młodzieniaszków

Udających nadąsane primabaleriny? Pytanie goni pytanie.
I nic z tego nie wynika. Jesteśmy głusi na krytyczne
Uwagi. Nic nas nie rusza. Ruszamy przed siebie

Na pełnym gazie, a potem dyszymy jak przetrenowane chomiki.
Nie to co kiedyś. Kiedyś uprawialiśmy monumentalne ciągi,
Płynęliśmy wpław, koczowaliśmy pod czarnym sztandarem.

To se ne vrati! I dobrze. W końcu zasłużyliśmy sobie na
Przerzedzony włos, placki łysin, nadwagę, garść
Prochów, stygnący gips. Chociaż niektórym z nas

Wciąż się udaje zachować pozory: jakimś dziwnym trafem
Omija ich pazur czasu. Ale i na nich złuszczy się skóra.
Ich przyjaciele dadzą nogę do żon, na wyścigi konne,

Albo pogodzą się z faktem powolnej demencji. Prysną kółka
Wzajemnej adoracji. Zdezaktualizują się manifesty wolności.
I zacznie się starość.









 Mantra
 Kra
Krzysztof Śliwka
fot. Karol Krukowski


Niepogoda dla kangura - 1996
Gambit - 1998
Sztuka koncentracji - 2002
Dżajfa & Gibana 2008
Budda Show, 2013






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie