Krzysztof Śliwka
 << 1   2  3  >>
JAK NIE POWSTAŁ FILM „GRABA” (Ha!art, nr.32/2010)
starych ludziach.

Krzysiek Śliwka: Jasne. W naszym przypadku punk to stan umysłu. Nie musimy już kirać budyniu z wora ani chlać jaboli. Ani drzeć kopary w punkowych kapelach. To mamy już za sobą. Chociaż, muszę ci przyznać, że będąc ostatnio na OFF FESTIVALU skoczył mi gól na koncercie gdańskiego „Gówna”. Jakbym widział siebie prawie trzydzieści lat temu. Ten sam czad. Ten sam przekaz. Ta sama energia. Czas zatrzymał się w miejscu.

Hubert Klimko-Dobrzaniecki: Wiesz, ja podobnie jak ty miałem potrzebę opowiedzenia o naszym świecie, powiedzmy ogólnie o świecie roczników 60-tych, myślę że do tej pory nikt takiego filmu nie nakręcił, chodzi mi o prawdziwy obraz naszego pokolenia.

Krzysiek Śliwka: Pamiętasz? Na początku zastanawialiśmy się na tym, czy oprzeć scenariusz na trzech przeplatających się wątkach, czyli historii PUNKA, FRYZJERA i ZAKONNIKA, czy też skupić się na jednym bohaterze. Wybraliśmy tę ostatnią opcję, najbliższą naszemu wspólnemu doświadczeniu, czyli historię punka z małego dolnośląskiego miasteczka.

Hubert Klimko-Dobrzaniecki: Tak, wydaje mi się, że oparcie się na jednym bohaterze było właściwym posunięciem.

Krzysiek Śliwka: Nie rozmydliło całości.

Hubert Klimko-Dobrzaniecki: Przecież nie chcieliśmy wiernej ekranizacji książki, a filmu na podstawie jednego wątku z powieści, również wzbogaconego o pewne elementy ze zbioru opowiadań pt. „Wariat”, bo te wszystkie rzeczy, te dwie książki, osoby i miejsca w nich opisane dzieją się właśnie u nas, na Dolnym Śląsku.

Krzysiek Śliwka: Mimo pewnych nacisków trzymamy się jednego bohatera. Jest nim Graba, młody punk, który nie chce poddać się panującej dookoła szarości lat osiemdziesiątych.

Hubert Klimko-Dobrzaniecki: Chcemy pokazać, że lata 80-te nie były wcale takie szare i smutne, działy się różne rzeczy, było śmiesznie, a czasami nawet bardzo.

Krzysiek Śliwka: Tak. Bliżej nam do kina czeskiego niż polskich komedii romantycznych (śmiech).

Hubert Klimko-Dobrzaniecki: Dekoracje może były szare i smutne, ale ludzie bardzo często byli barwni, a punki, to już całkowicie, wyróżnialiśmy się swoimi czubami wśród tych wszystkich pań i panów w futrach z nutrii.

Krzysiek Śliwka: Jak się nazywała twoja kapela?

Hubert Klimko-Dobrzaniecki: Nazywała się najpierw „Guma”, potem „Klub Wieczności”, a na końcu „Jebana Ściera”, tak też jest w książce, tylko dyrektor nie wytrzymuje tej obelżywej nazwy i każe kapele przemianować na „Ebaną Jere”. A twoja?

Krzysiek Śliwka: Grałem najpierw w "Karze Śmierci", a potem w "Żelazne Ramię Pomarańczowej Koparki". Prawie w każdym mieście grały takie kapele.

Hubert Klimko-Dobrzaniecki: No, widzisz, jakie piękne, barwne nazwy!

Krzysiek Śliwka: Wróćmy jednak do początku. Pisząc „Grabę” korzystaliśmy ze Skype’a. Tak było wygodniej. Ty w Wiedniu, ja we Wrocławiu. Mogliśmy codziennie siedzieć nad tekstem i uwalać się winami, ku uciesze naszych żon, które nie musiały się martwić, gdzie i w jakich okolicznościach się zeszmacamy (śmiech). Sielanka nie trwała jednak długo.Wiosną 2009 roku pojawił się pewien Norweg z propozycją nie do odrzucenia. Wciągnął nas w program „Passion to Market”. Był on adresowany do absolwentów trzech szkół filmowych: The National Film and Television School z Londynu, La Femis z Paryża i Łódzkiej Szkoły Filmowej. Mieliśmy w sprzyjających warunkach intensywnie pracować nad projektem pełnometrażowego debiutu fabularnego. Mieliśmy jechać do Paryża i Londynu na pitchingi z producentami. Mieliśmy się spotykać ze „script doctorami”. Mieliśmy brać udział w warsztatach z udziałem znanych reżyserów. Trailer miał być pokazywany na festiwalach filmowych w Rotterdamie i Berlinie. I co? Dupa blada!

Hubert Klimko-Dobrzaniecki: Nazwał bym ten program nie „Passion to Market”, a „Passion to dymanie scenarzystów”.

Krzysiek Śliwka: Miało być tak fajnie.... Ktoś potraktował nas jak frajerów czy raczej mało ważnych pismaków, których można wydupczyć na wszelkie możliwe sposoby. Takie odnoszę wrażenie.

Hubert Klimko-Dobrzaniecki: Pojeździli sobie po świecie na naszym tekście, bo oni z tekstem byli i w Paryżu i w Londynie, spotkali się z ciekawymi ludźmi i tak dalej. Ja nie biadolę, widocznie nie oni mieli produkować i reżyserować ten film. Zresztą oboje przecież odnosiliśmy wrażenie, i to od samego początku, że kompletnie nie rozumieją, o co chodzi. Mam nadzieję, że wreszcie trafimy na kogoś, kto poczuje nasz tekst.

Krzysiek Śliwka: Nie wzięliśmy pod uwagę faktu, że ktoś robi nas w bambuko. Że ponad rok pracy nad scenariuszem przystopuje naszą energie i sfrustruje do tego stopnia, że stracimy ochotę na poszukiwanie kolejnego reżysera, kolejnego producenta. Świetnie ujął ten problem Robin Russin, współautor książki
 << 1   2  3  >>
Krzysztof Śliwka
fot. Karol Krukowski


Niepogoda dla kangura - 1996
Gambit - 1998
Sztuka koncentracji - 2002
Dżajfa & Gibana 2008
Budda Show, 2013






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie