Joanna Mueller
Epifania i bergamotki 3
Historia o bergamotkach – czy raczej jakiś wątły zarodek historii – przyśniła mi się w listopadzie. Może w samo Święto Zmarłych, a może w którąś z kolejnych jesiennych nocy, wciśniętych między dni odliczane dokoła mszami z wypominkami. Sen wysnuł się pewnie z wyrzutu sumienia, był to bowiem kolejny listopad bez przyjazdu do domu i rytualnego odwiedzenia rodzinnych grobów. Miasteczku, które czekało na mnie z uwznioślonym (czy raczej odizolowanym) na wzgórzu cmentarzem, usprawiedliwiłam się tamtego roku egoistycznym rachunkiem: wszyscy zmarli przegrywają z jednym nienarodzonym życiem. A życie dojrzewało we mnie dziarsko i bezczelnie, atakując umysł w dzień i w nocy ostrzałem ciążowych hormonów. Kto wie zresztą, czy interpretacji owego snu nie należy szukać raczej w dosadnych okolicach przysadki mózgowej niż w wysubtelnionej sferze poetyckiej wyobraźni? Zanim jednak o interpretacji...
Zanim o interpretacji, do snu niech stuli się język, do snu! Otwieram notatnik z tamtego okresu, a że sny zapisuję raczej nieczęsto, więc z łatwością odnajduję lapidarną notatkę. Śnią mi się bergamotki. – Czytam nerwowe, chwytające chwilę, gubiące poprawność pismo. – Ale to nie są gruszki, lecz skrzyżowanie świni i kwiatu, głównie chryzantemy. Zwierzę ma świński ryjek i cztery nogi, kolor zgniłozielony, błotnisty, za głową zaś – kołnierz z chryzantemy, jak u angielskiej królowej. I na całym ciele rosną mu kwiaty. Pożera ludzi, więc się boimy lochy z małymi grasującej koło Miasteczka.
I co, to już, tylko tyle? Wertuję okoliczne kartki, ale nie znajduję nic więcej. Przynajmniej na temat bergamotek, bo jeśli idzie o przyczyny pojawienia się tych stworów w moim śnie, to chyba sporo może powiedzieć zapis z dnia poprzedniego. A jest to notatka z lektury nie byle jakiej, bo z dramatu Noc jest tylko wygnanym dniem Tymoteusza Karpowicza. W tekście tym Karpowicz tropi stłumione ślady dnia w niejawnej treści nocy z iście freudowskim zacięciem. Bohaterów, zbudzonych w środku nocy przez zagadkowe budziki, nie straszą wprawdzie świnie z kryzami chryzantem, ale kijanki w brzuchu, o których bełkocze żona bohatera, lęgną się w tekście w sposób nie mniej odstręczający. Prokurator, Wikary i Doktor szukają – każdy po swojemu: drogą sądową, mistyczną, medyczną – racjonalnych przyczyn absurdalnego przebudzenia. I nie znajdują, bo – jak to zwykle bywa u Karpowicza – tekst zostaje nagle przenicowany, a jawa i sen nakładają się na siebie i przestają być rozróżnialne. Odpowiedź jest tylko jedna i zawiera się w mojej notatce: Przyczyną jest zawsze nieistnienie.

۞

Nieistnienie? – powtarzam za Prokuratorem i tak jak on swoje akta – jeszcze raz przerzucam moje kartki. Nic z tego. Bergamotki skryły się w kilku linijkach i nijak nie chcą dać się utuczyć w narrację. A przecież, przypominam to sobie, fabuła snu o kwiecistych świnkach wyglądała znacznie tłuściej niż wychudzony akapit późniejszej notatki. Jak ponownie zapisać nieistniejące? I jak nie ulec przy tym apetycznej konfabulacji?
Próbuję przypomnieć sobie, co pierwsze pojawiło się w moim śnie: obraz czy słowo? Czy najpierw ujrzałam w rodzimym krajobrazie groteskową lochę z małymi, która tym różniła się od grasujących po Miasteczku dzików oraz hodowanej przez tamtejszych rolników trzody chlewnej, że została skrzyżowana z udającym kryzę kwiatem? Czy może raczej najpierw uderzyła mnie nazwa „bergamotki” – ten oderwany od swego florystycznego signifié, przesunięty w dziedzinę fauny signifiant? I czemu (próbuję sobie przypomnieć, dyskutując jednocześnie z Epifanesem nad istnieniem lub nieistnieniem słowa „nyta”, którym u nas, w Wielkopolsce, określało się świnie, a którego on, potomek Dolnego Śląska, oczywiście nie zna), zamiast roześmiać się we śnie z absurdalnego widoku lub dziwacznej nazwy, poczułam nieokreślony, paraliżujący strach?
Głowa boli od tych wierszy
fot. Joanna Rogalanka


Zagniazdowniki/Gniazdowniki
Stratygrafie
Wylinki






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie