Krzysztof Śliwka
 << 1   2  3   4  >>
GWAŁTOWNOŚĆ ŻYWIOŁÓW
czas permanentnej jazdy. Mieliśmy zajebiście rozrywkową brygadę. Przy każdej nadarzającej się okazji dekowaliśmy się na domowych bibach, gdzie rozkręcaliśmy Punky Reggae Party, wypalając przy tym tony przemysłowej konopi (śmiech), bo do innej nie mieliśmy jeszcze dostępu. Muzyka była dla nas wszystkim. Gibaliśmy się beztrosko przy ska, przy kapelach związanych z wytwórnią 2 Tone, a potem ruszaliśmy na miasto w poszukiwaniu mocniejszych wrażeń. W sumie do dzisiaj niewiele się zmieniło. Kiedy słyszę takie evergreeny jak „A Message To You, Rudy” czy „One Step Beyond”, mój trup nagle ożywa.

R.R.: Evergreen; rzadkie słowo, obco brzmiące, a jednak nic go nie zastąpi! Ale co Ty nagle z tym trupem? Wiosna się zbliża, a Ty o trupach. Wiem, że jest tu element autoironii; albo nie – prowokacji! Czy Ty w ogóle widzisz, co się dzieje w powietrzu? Chyba że chcesz mi polecić zespół Trupa Trupa Grzegorza Kwiatkowskiego.

K.Ś.: Naturalnie, jak najbardziej polecam Trupa Trupa i funeralną poezję Grześka. Jakiś czas temu podesłał mi debiutancką płytę i „Radości”. Tylko posłuchaj jak z grubej rury zaczyna swój ostatni tomik: „wiosną wędrowaliśmy z bratem po lasach / żeby pozbierać i zakopać zdechłe sarny / które nie przeżyły zimy / albo wpadły w sidła / i wykrwawiły się // to były nasze najpiękniejsze lata: / taczka pełna sosnowych gałązek i smugi krwi / i uczucie radości po dobrze wykonanej robocie”. Potęga! Po takim początku mięknie ci dupa, bierzesz głęboki oddech, szukasz za oknem jakiegokolwiek punktu zaczepienia. I nic. Twa mać. Więc o jakiej ty wiośnie mówisz? Tutaj mgła i roztopy. Żadnego pierdolonego pocieszenia.

R.R.: Eeeee tam. Idzie wiosna, na razie jest buro, ale potem będzie lepiej. A jak tam Twój tom, odebrałeś już?

K.Ś.: Według wytycznych Mariusza Grzebalskiego, 26 lutego (w dniu urodzin mojego Syna), około godziny 13:45, ale nie później niż o 13:59 miałem podjechać do Drukarni Naukowej na Lelewela i odebrać dwadzieścia egzemplarzy autorskich. Tak też zrobiłem. Na ekspedycji pogadałem z jedną przyjemną panią o Halince, która pracowała tuż obok, w magazynie Wydawnictwa Uniwersyteckiego. Okazało się, że Halinka jest już na emeryturze, że przed odejściem darła koty z kierownikiem Uścińskim i nienawidziła go jak psa.

R.R.: No, patrz. Jak to wygląda? Po co te konflikty. Najczęściej są one z błahych powodów. Ja to widzę tak: jest wydarzenie, jakieś jako oko cyklonu, a te rozlatane, nieprzemyślane emocje lecą dookoła tego jak wata cukrowa dookoła patyczka, bardziej wata piołunowa. Zadowolony jesteś z książki? W ogóle co odczuwasz, jak masz swoją książkę w ręku? Jest jakaś euforia, spełnienie, a niepokój tuz przed?

K.Ś.: Z tym zadowoleniem bywa różnie. Zawsze znajdą się jakieś niedociągnięcia. Coś chciałoby się wyciąć, dopisać. Więc raczej po pierwszej fali euforycznych uniesień następuje spadek emocji i szybki powrót do rzeczywistości. Zamykam temat i nawet specjalnie nie zastanawiam się, co dalej. Pogodzony z niedoskonałościami tego świata i własnymi ograniczeniami ruszam przed siebie z gwałtownością żywiołów. I chuj.

R.R.: Czy nie sądzisz, że chuj ogranicza?

K.Ś.: Brat Ivana, mojego starego kumpla z punkowej kapeli Denat, miał stulejkę. Trzeba by jego zapytać, czy w związku z tym czuł się ograniczony.

R.R.: Kiedyś w Żorach wydawano zina o nazwie „Stulejka”.

K.Ś.: Mój zin nazywał się „Zlew”. Drukowałem w nim pod pseudonimem Szymek Krusz. To było w połowie lat dziewięćdziesiątych. Teraz doświadczenia z tamtego okresu wykorzystuję w HELIKOPTERZE – Organie Kulturalnym OPT (patrz: http://opt-art.net/helikopter/http://opt-art.net/helikopter/).

R.R.: Może opowiedz coś o tym zinie. Jak to wyglądało? Zwłaszcza w kontekście wierszy o punkowcach z ostatniej części Twojego tomu! To może być nieziemsko ciekawe!

K.Ś.: Zapewne, jak się domyślasz, nikogo z mojej załogi nie interesowała literatura. Mieli ją głęboko w dupie. Więc kiedy zacząłem produkować ręcznie kolorowane kserówki z tekstami Bukowskiego, Strummera i młodych poetów, patrzyli na mnie jak na totalnego świra. Stopniowo jednak wkręcali się w kolejne, coraz bardziej beatowe numery „Zlewu”. W pewnym momencie nawet zaczęli się ich domagać. Zamiast koturnowej literatury mogli się utożsamiać z anarcho-punkowymi wibracjami. Wielu z nich już dawno wylogowało się z tego świata. Oli jako honorowy dawca krwi zapił się po kolejnej wizycie w PCK; Ćwiara spadł z zamkowego muru i pogruchotał sobie kark; Zadyma po pijaku zleciał z kamiennych schodów; Pijawa kirał tyle budyniu, że kurewskie raczysko zjadło mu pół mózgu; Zeto zaczadził się na melinie; Walec stracił przytomność, idąc do sklepu po bułki, lekarze po miesiącu odłączyli go od aparatury podtrzymującej życie, bo nie było już dla niego żadnych szans. To im wszystkim poświęcam ostatnią część
 << 1   2  3   4  >>
Krzysztof Śliwka
fot. Karol Krukowski


Niepogoda dla kangura - 1996
Gambit - 1998
Sztuka koncentracji - 2002
Dżajfa & Gibana 2008
Budda Show, 2013






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie