Krzysztof Śliwka
 << 1   2  3   4   5   6  >>
DO UTRATY TCHU (z Krzysztofem Śliwką rozmawia Jakub Winiarski)
międzyczasie wciąż coś publikowałem, postanowiłem skupić się na literaturze. To stosunkowo czyste zajęcie. Porzuciłem więc dłuta, pędzle, grę w kapeli dada o nazwie „Żelazne Ramię Pomarańczowej Koparki” i ruszyłem w świat w poszukiwaniu mocniejszych wrażeń (śmiech).

J.W.: Opłaciła Ci się ta podróż, ten trip?

K.Ś.: Przez osiem lat permanentnych wakacji, pomiędzy ukończeniem szkoły średniej, a rozpoczęciem kulturoznawstwa, doświadczyłem życia we wszystkich jego aspektach. To mnie ukształtowało i naładowało niezłą dawką energetyczną. Z takim bagażem mogłem w spokoju zająć się studiowaniem i całą resztą. Polecam każdemu ten rodzaj edukacji: najpierw smakowanie życia w podróży, a dopiero potem wertowanie katalogów bibliotecznych i uniwersyteckich sztucznych bytów.

J.W.: Twój debiut nawiązywał wyraźnie do poetów przeklętych, zwracał uwagę swoistą dynamiką, ekspresyjnością. Jednak później, mimo że za te pierwsze wiersze otrzymałeś poważną i cenioną nagrodę im. Trakla, jak gdyby bez wahania porzuciłeś stylistykę „Spokojnego miasta” i „Rajskiej rzeźni”, odnajdując się w stonowanych, znacznie bardziej wyciszonych wersach kolejnych wierszy z kolejnych książek. Chciałbym w kontekście tego spytać Cię, czemu nie kontynuowałeś poetyki „Rajskiej rzeźni”, czemu zmieniłeś front?

K.Ś.: Ta zmiana frontu przyszła naturalnie. Nigdy nie spekulowałem, jaka opcja będzie lepsza. Po prostu sunąłem przed siebie z gwałtownością żywiołów, reszta przychodziła sama. W każde życie wpisany jest element ryzyka. Nigdy do końca nie wiesz, czy kierunek, który obrałeś nie sprowadzi cię na manowce. Musisz więc wciąż ryzykować, uprawiać swoistą jazdę bez trzymanki. Wchodzisz na obcy grunt i jeżeli czujesz, że nie zapadasz się po kolana w cuchnącej mazi, to zaczynasz sobie powoli porządkować przestrzeń. Udeptujesz więc ten grunt, udeptujesz, a jak już wyjałowisz wszystko dookoła i bezpowrotnie utracisz kontakt z tym, co wcześniej było dla ciebie ważne, to idziesz dalej. Dumnie. Z podniesioną głową. Aż znowu na horyzoncie pojawi się jakaś obiecująca opcja. Jakaś Nowa Ziemia.

J.W.: I co, tą nową ziemią obiecaną okazał się ten niemalże horacjański klasycyzm z elementami epikureizmu? Myślisz, że to punkt dojścia?

K.Ś.: Nie, to tylko jeden z kolejnych punktów na mapie. Dobrze, kiedy osiągasz stan wewnętrznego wyciszenia, zdając sobie sprawę z tego, że wszystko co cię otacza jest tymczasowe i nie ma co rozpaczać czy popadać w zbytnią euforię. Gorzej, kiedy nie wyczujesz proporcji i łapiesz się w sidła własnych słabości, kompleksów czy innych psychoz. Musiałem doświadczyć na własnej skórze owej biegunowości, tego wręcz swoistego ekstremum, żeby zdać sobie sprawę, że punkt dojścia wciąż jeszcze przede mną.

J.W.: A masz choćby mgliste wyobrażenie, gdzie mógłby być i czym mógłby być ten punkt dojścia w Twoim przypadku?

K.Ś.: Niestety, nie mam pojęcia, gdzie ów punkt się znajduje. Natomiast mam mgliste wyobrażenie, czym mógłby być. To zapewne nicość nad nicościami. Błogostan nad błogostanami. Absolutna czerń.

J.W.: Co myślisz o literackich hierarchiach, parnasach, o rynku? Śledzisz to jakoś, ważne jest to dla Ciebie jako autora?

K.Ś.: Jestem poza nawiasem literackiego obiegu. Od dobrych kilku lat nic mi nie wiadomo na temat rynku poetyckiego. Nie interesują mnie literackie rankingi, parnasy czy hierarchie. Nie wiem kto jest na topie, a kto zdycha w zapomnieniu. Nie wertuję w księgarniach półek z poezją. Są ciekawsze działy, na przykład budownictwo lądowe czy psychiatria kliniczna (śmiech).

J.W.: Jak w takim razie orientujesz się w literaturze, sztuce? Wedle jakich kryteriów wybierasz swoje lektury? Czy to dzieje się absolutnie przypadkiem?

K.Ś.: Najczęściej zadowalam się tym, co przyniesie listonosz. Spora cześć mojego księgozbioru to gratisy od znajomych i tych, którzy zechcieli podzielić się ze mną swoimi tworami. Oczywiście, od czasu do czasu, sam coś kupię. Ostatnio biografię Toma Waitsa „Dzikie lata” i Mariusza Wilka „Tropami rena”.

J.W.: A jednak jesteś – widać to szczególnie dobrze w Twoich dwóch pierwszych książkach – nieźle oczytany. Jak to się stało? Albo, innymi słowy, czy wcześniej inaczej czytałeś, edukowałeś się bardziej systematycznie?

K.Ś.: Wychowałem się na „Literaturze na Świecie”. Mam prawie wszystkie numery od 1975 roku. Znaczy to, że zaczytywałem się w najlepszej literaturze, jaka w czasach komuny była dostępna na rynku.

J.W.: Ustatkowałeś się, na to wygląda. Żona, syn, codzienna praktyka drobnomieszczańskich cnót. Jak w takim razie skomentowałbyś taki dwuwers poetki, Marty Podgórnik, który tu lekko strawestuję: „Pilot MIG’a zwycięża, gdy samotnie leci / w poezji nie ma miejsca na żonę i dzieci”? Nie obawiasz się, że w tych słowach może być jakaś racja?

K.Ś.: W poezji
 << 1   2  3   4   5   6  >>
Krzysztof Śliwka
fot. Karol Krukowski


Niepogoda dla kangura - 1996
Gambit - 1998
Sztuka koncentracji - 2002
Dżajfa & Gibana 2008
Budda Show, 2013






Hosted by Onyx Sp. z o. o. Copyright © 2007 - 2024  Fundacja Literatury w Internecie